agpracowniaceramiczna

9 postów

Jesienne w głowie porządki

   Od wczesnych lat dziecinnych doświadczyłam wielu chwil spędzonych w samotności. Nie, żeby mi było źle, tak jakoś wyszło, a wyszło na tyle dobrze, ze najlepiej pracuje mi się samej. Dlatego pracownia na chwilę obecną to ewidentne AG, więc myślę, działam, tworzę ja. Skutkuje to tym, że rozwarstwiam się na różne role, przekomarzając się sama ze sobą na co mamy dziś ochotę, co i jak będziemy lepić, tworzyć, kleić..

   W rezultacie raz kiedyś wybieram się sama ze sobą na urlop, żeby odparować głowę od hałasu pracowni. Urlopy moje charakteryzują się wyjazdem przeważnie ostatnio nad morze, bo tutaj nie ma nic. No bo w listopadzie.

   Morze jesienią, czy wczesną wiosną to tylko i wyłącznie przecież morze. To masa wody, która i tak na przekór moim oczekiwaniom, bo nie wymagam od niej NIC, codziennie się fantastycznie i tak zmienia. Nie uświadczysz tu wtedy za dużo zachodów słońca, czy innych ciekawostek dla oka. Są chmury, czasami siąpi jakaś berbelucha z nieba i ostro zacina wiaterek. Nie ma też i ludzi, a to wartość dodana. Ale morze codziennie jest całkiem inne. Genialne miejsce..

I tak właśnie, ubrana niczym kosmonauta, gapiąc się w horyzont, czyszczę sobie głowę, chłonąc wiatr i zbawienne porcje jodu. Czasami udaje mi się zaczerpnąć namiastkę nirwany podczas nieplanowanej medytacji, wsłuchując się w moje ciało, stwierdzam z ulgą, ze jeszcze cały czas oddycham. Fajne to.

Zatrzymanie chwili jest zbawienne, gdy w duszy gra nieustannie pęd do tworzenia. Jest we mnie jakiś szalony twórca rzeczy niepowtarzalnych, któremu na szczęście zrobiłam miejsce na jego szaleństwo, w postaci mojej pracowni. No bo gdyby nie mógł on tworzyć, to mnie by bolało..

A, że twórca ten mój, nie znosi nicnierobienia, ani fabrycznej ceramiki, zabrałam mu kilka kubków z pracowni, żeby nie umarł z nudów na tym dziwnym cokolwiek, kilkudniowym wypadzie.

Dziś więc, rezygnując z medytacji, żeby nie było, poszliśmy z twórcą i jego nowymi kubkami na spacer po plaży. Kubeczki wyczuwając obiektyw aparatu, rozbiegły się po plaży uśmiechając się zalotnie. Bawiły się przednio a była ich spora gromadka, no bo cała moja torba. Spędziliśmy tam kawał czasu i dzięki temu wszyscy byli zadowoleni.

Po kolejnym więc wyjeździe z cyklu #kubekija, pozostał sympatyczny ślad, a ja czując, że odpoczęłam, mogę wracać spokojnie do domu i pracowni. Niniejszym powoli zakasuję rękawy, zapraszając Was już teraz na kolejny kiermasz w pracowni.

Termin 4 grudnia br, sobota.

Więcej? ..niebawem w kolejnym poście, oraz w aktualnościach na fb i instagramie.

A ja tymczasem wracam do siebie. Wracam bo lubię : )

 

Luty i jego bohater

Się zaczął, przyszedł nagle jak do siebie ten luty. Nie pytał, nie pukał. Ciach i jest. Jakoś wyjątkowo go nie lubię. Choinka rozebrana, pogoda taka złowroga, nic sie nie dzieje. Jakiś horror..

Ja natomiast, zamknięta w pracowni z napisem OTWARTE na drzwiach, oraz na potykaczu na chodniku, jakoś trwam. Pomimo biadolenia na porę roku, pracuję na pełnej petardzie, co mnie trzyma w pionie i osobiście dodaje słońca. Powstały między innymi nowe misy, nie za malutkie, oj nie, a także takie wynalazki jak dzbanki na wodę, podgrzewacze na woski zapachowe, pojemniki na sól, miseczki na sosiki oraz mój osobisty, genialny, dość świeży wynalazek: podgrzewacze pod kubki.

Ten ostatni zasługuje na szczególną uwagę. Wykorzystuje się go dokładnie jak podgrzewacz pod dzbanek z herbatą. Działa na świeczkę teelight. Tyle, że stawia sie na nim kubek z kawą czy czyms ciepłym co tam sobie lubicie. Świeczka wystarczy, aby napój był cały czas przyjemnie ciepły i to się fantastycznie sprawdza. Podgrzewacz tymczasem jest sam w sobie ciekawy i estetyczny, oczywiście ręcznie zdobiony i malowany, z dbałością o szczegóły. Komponowany jest z kubkiem, ale można go nabyć solo, ponieważ podgrzać można na nim również każdy inny kubek ze szkła lub ceramiki. Sam bez kubka, występuje po prostu jako świecznik. A, no i ważna wiadomosc dnia: świeczka nie brudzi kubka, czyli nie kopci. Fajnie nie?

Tak więc, to chyba bedzie Bohater Tego Miesiaca, pomimo, że cała ta reszta dzieł rąk własnych, wprost powala kolorami, wzorkami, kropeczkami, kwiateczkami i złotymi akcentami. Postanowiłam bowiem świadomie i przedwcześnie wejść z jasnym czołem w wiosnę.

A dalej? Dalej będą jeszcze giga-kubki, takie około 1 litra pojemności i coś koło tego. Powiecie: absurd. A ja na to: czemu nie?? Będą też doniczki i osłonki na doniczki, a także w planach mam formy do pieczenia chleba. Te z kolei mam w domu, używam, testuję i uważam, że to najlepsza forma w jakiej przyszło mi piec. Nigdy nie zardzewieje, nie zdrapie się powłoka, domywa się w zmywarce i jest kulturalnej objętości. Przede wszystkim bowiem jest wysoka, więc już na szczęście nie skrobię piekarnika jak mi babka czy chleb zbyt mocno poszaleje podczas pieczenia. Jest też wygodna, bo ma dwa fajne uchwyty po bokach. I jest po prostu ładna, mogę więc w niej bezpośrednio na stole serwować wszelkie wypieki. Duma.

To wszystko, w otoczeniu ceramicznych kwiatow oczywiście, które pięknie powracają już do łask, będzie gotowe na 26 marca 2021, na godzinę 12.00. To moment kiedy rozpocznie się kolejny już kiermasz w pracowni, tym razem wiosenny. Potrwa on 3 dni, od piątku do niedzieli. Bedzie taniej i bedzie.. malowanie pisanek! Ho ho! No ale o tym już w kolejnym wpisie?

Czuwaj ?

 

Styczeń

Ciekawy czas ten styczeń. W pracowni panuje jakaś nieuzasadniona dyscyplina, zupełnie nietypowa dla tej właśnie szerokosci geograficznej. Może sprawiły to dni wielkich, głębokich porządków, które zaserwowałam sobie zaraz po świętach, ale to tak głębokich, że strach blady brał.. Uporządkowane i wymieszane zostały wszystkie szkliwa, wykonane świeżutkie próbki, (duma!), bylo i trwa nadal odświeżanie gliny, nastąpił rekonesans co ile jest i czego, a nawet były jakieś odważne wymiatanki zaregałowe zaprzeszłe. No duuma. Oczywiście jest nadal co robić w temacie, ale i tak powiało niezłą świeżością i praca teraz wre jak złoto.

Wspomnieć tu muszę, że poddałam mój piec do wypalania ceramiki, mój poważny, najważniejszy sprzęt w pracowni, gruntownemu remontowi, z wymianą wszystkiego co już było potrzebowalo. Ta operacja sprawiła, że praktycznie mam nowy piec, mocniejszy nawet i pewniejszy. Zaczęłam z tej radości już prawie do niego gadać. Zafundowałam mu też od razu nowe, lepsze miejsce, przesuwajac go do innego pomieszczenia, które działało raczej do tej pory jako magazyn. Teraz to już poważna piecownia, gdzie uwaga(!), stanie niedługo drugi piec!! Pochwalę się, że ten notabene został już zakupiony. Tadaam!

Tak więc pierwszy roboczy dzień w tym roku zaczęłam, już od bladego świtu, mocno pracowicie. Koniecznie musiało się to odbyć na kole, bo ono w wyniku przewalanek ciężkiego sprzętu, również zyskało nowe atelie, tylko do tego celu. Taka praca, w takim komforcie, musiała od razu mocno odwdzięczyć się dobrą energią, bo niedlugi potem załączyłam cały piec, wypchany wielkimi nowymi miskami, cudacznymi podgrzewaczami do kubków, dzbanków i olejków, jakimiś wynalazkami do kawy i w ogóle Bóg wie czym. Teraz czeka mnie szkliwienie tego wszystkiego i kolejny wypał, ale przed tą zabawą jeszcze daje sobie czas na lepienie, bo szkoda tego dzikiego flow, które mnie wciąż roznosi..

Reasumując, z jasnym czołem weszłam w Nowy Rok i poplanowalam już sobie jego pierwszą połowę. Uknułam przy tym kolejny kiermasz na tydzień przed Wielkanocą, gdzie z całych sił chcę przywitać wiosnę. Obiecuję, że będzie mocno kwieciście, kolorowo i radośnie.

I to wszystko mocno napędza mnie do działania, bo styczeń sam w sobie, no cóż, wespół z lutym sprawiają, że mocno marudzę. Ale nie ma co. Korzystam z tego poświątecznego spokoju, cieszą mnie wciąż lampki i skutecznie ciepła herbatka. I niech sobie tak trwa.

Dobrego zdrowego roku!

Mikołajkowy Kiermasz Ceramiki 4-5 grudnia

Rok dwadzieścia-dwadzieścia tupta sobie jak gdyby nigdy nic, a pozostawiając po sobie niezły kocioł. Odczuli to chyba wszyscy, ale to już wiemy. Moje garnki w pracowni również są zawiedzione, bo miały pojechać na wycieczkę do Wrocławia, do Dużego Miasta, miały poznać nowych właścicieli i zacząć żyć nowym pięknym życiem. (Chodzi o targi, no nic z tych rzeczy się nie odbyło) Siedzą tu nadal jak te zwierzaki w schronisku, smutno patrzą w okno i obserwują jak mnożą się nowe, przybywają, pączkują, a nowym trzeba ustąpić miejsca. W końcu wspólnie gromkim chórem rozległ się okrzyk Basta! Robimy imprezę! Będzie Kiermasz!!

Dostałam rolę zorganizowania ciastek i skombinowania wina. Oczywiście musi to być grzaniec, bo na kiermaszach świątecznych jest zawsze grzaniec. Nabyłam więc drogą kupna Warnik (!) i stałam się posiadaczką fajnego wynalazku. No przecież przyda się na co dzień.. Następnie ograbiłam najbliższą Biedronkę z masła, bo masło musi być. Ciastka to przecież cenne źródło węglowodanów prostych! A ich wielka moc polega na tym, że są pyszne, a to dobrze wpływa na ducha, poczujemy więc wyjątkowy klimat, jakie niosą święta, będą światełka, muzyka, zatrzymasz się na chwilkę.. Poza tym wyjdziesz z upominkiem, bo dla każdego będzie coś pociesznego..

Poza ty można będzie zobaczyć, dotknąć i przymierzyć każdą z prac, która tu powstała. Co mamy? Kubki mamy. Ale aleee! Już nie tylko! Zarzekałam się jeszcze nie dawno, że kubek, kubek, bo super jest. No więc nie ma nic bardziej pewnego w życiu niż zmiany. Polubiłam koło garncarskie i regularne michy. Polubiłam skrobanie po szamotowej glinie i te domy stare i spękane. Doniczki, chodzą za mną strasznie, ale jeszcze z nimi to chwila. Kwiaty. Super temat, relaks na pełnej petardzie, żadnych reguł i zasad. Jeszcze szukam aniołów. Ale to przede mną.

Sam kiermasz zaczyna się od płotu, który jest długi no to info wyszło długie : ) Nie idzie przegapić. Potem parking, który jest dla Was, ale już tu się dzieje. Pracownia będzie wykorzystana na ekspozycję wszelkich tematów, jest kilka zegarów nawet, domki-świeczniki, serca, filiżanki, miski, podstawki, kwiatki, gwiazdki, kubki, filiżanki, miski… kubki, miski, filiżanki… Jest też taras bezpośrednio za pracownią, tu będzie namiot ze stołami, gdzie również będą prace. No i co, będzie pachniało i grało.

A. Jeszcze mam bony podarunkowe. To dla tych, którzy nie będą wiedzieli co kupić cioci. Ciocia z takim bonem może przyjść kiedy zechce i sama wybierze co jej się podoba. Bon mogę wypisać na dowolną kwotę. Ciocia również może wykorzystać taki bon na zajęcia ceramiczne, lub indywidualne warsztaty toczenia na kole garncarskim, jeśli okaże się, że ma duch wojownika. A co! Bony w tych dniach to również kwota pomniejszona o 15%, więc okazja szersza niż myślimy.

Polecam więc serdecznie odwiedzić to królestwo kreatywności, zapraszam wszystkich gorąco i namolnie, bo naprawdę sądzę że warto. I co, no do zobaczenia! Mikołajkowo, piernikowo, kolendowo i bardzo bardzo ciepło!

4 grudnia – piątek, w godzinach od 9.00 – 18.00, lub ostatniego klienta  : )
5 grudnia, sobota, ciąg dalszy od 9.00 – 14.00.

 

 

Ceramiczny kwiat

Dopadła mnie twórczość radosna, relaksująca dla mnie, dająca mi dużo dobrej energii. To nieduże formy ceramiczne przemawiające w rezultacie jako kwiat. Kwiat zawsze cieszy, wprowadza w dobry nastrój, koloruje nam monotonię codzienności. Nie bardzo znam się na nich, więc nie udaję, że wiem więcej niż wiem. Nie ośmielam się ich nazywać, aby nie obrazić Natury. Powstają prawie, że same, wyskakują spod dłoni jeden za drugim. Nie wymagają poprawy, choć nigdy nie są idealne. Decyzja o tym, że kwiatek jest skończony zapada błyskawicznie i intuicyjnie. Czasem wychodzą tak, czasem inaczej. W piecu zawsze się zmieszczą, są pokorne i zgodne. Nie pozwalają mi się martwić, że krzywo czy nie tak. Wypływają z potrzeby chwili, jak chcą to wychodzą tak, a jak w duchu ciężko to nie pchają się na świat. Wychodzą mi tylko wtedy gdy jestem radosna. Fajnie mi z nimi.

Potem zaludniają mi wszystkie wazony, powtykałam je w małe doniczki z domową zielenią, czasem zaczynam dzień w pracowni od spontanicznej wiązanki. Schodziłam las po gałązki i patyki, mam w co je ubierać. Przydają mi się kawałki płótna szarego, juty i sznurka. Jak ma być elegancko, wyjmuję rafię.
Kwiatki usadzam na prostych drewnianych patykach, a te drobniejsze na kolorowych drucikach. Można wybierać, czy mają iść w zielone doniczki czy w suche bukiety. Te ostatnie dobrze wyglądają na surowym lub białym drucie.

Część z nich już umieściłam w sklepie. To te na druciku. Ogarnę zaraz kartoniki i wyślę Wam też te długie, piękne i duże. W piecu stygną surowe kwiatki, czekają na szkliwo. Mam wielkie plany już na poniedziałek. Piec nie odpoczywa niestety, no nie wypada mu przy moim twórczym adehde.

Komu więc już przekwitło w ogródku, to zapraszam serdecznie. Żaden z nich się już nie powtórzy..

 

#zielonaceramika

Do tej pory broniłam stanowiska, iż kubek jest to ten jedyny, mój i będę nad nim pracować dozgonnie. Bo jest najlepszy, najbardziej funkcjonalny i posiada wielki potencjał artystyczny.
Tak. To wszystko prawda.
Tworzyłam je więc na potęgę, no każdy fason i pojemność świata. Toczyłam na kole garncarskim, lepiłam z plastrów gliny, wylewałam w formie oraz klepałam je w dłoniach. Cztery techniki z których każdy z nich dostawał różne szkliwo, inne ucho, doklejałam im kwiatki i guziki, odciskałam faktury, drapałam i klepałam. Każdy z nich jest dopracowany i porządnie wypalony. Mnożyły się jak świnki morskie i wypełniły wszystkie półki w pracowni niemal po same brzegi
I myślałam, że tak zostanie już do końca, ale któregoś dnia odczułam głód. Bo w sumie czemu tylko kubek?

Nadszedł czas na nowe spojrzenie i pomyślałam ciepło znów o domkach. Ja je lubię a one mnie, więc znów zaczęły mnie sympatycznie prześladować. A że nie chcę tworzyć rzeczy zbędnych, to dążę do funkcjonalności. I tu się zaczęło nowe. W domek wsadzimy roślinkę, w okienka świeczuszkę, a w kominie będzie pachniało. Nazwałam je #zielonaceramika. I tak zostało, bo pierwsza myśl najlepsza.

Są więc małe skromne parterówki , które zamiast dachu mają mały ogród botaniczny, poprzez niewielkie budyneczki z ogródkiem, aż po wyższe domy ze spadzistym dachem, ceramicznym drzewem i dwoma zielonymi tarasami. Przy każdym z nich świetnie się bawię i nie potrafię stworzyć kopii poprzedniego, więc szczerze radzę, jak się podoba to kupuj człowieku bo to taki jedyny i więcej nie będzie..

Wypalona glina to zdrowy, przyjazny materiał. Sprawdził się przy naczyniach, formach do pieczenia, dekoracjach. Chroni, dźwięczy, zdobi, emituje dobrą energię. Słowem rządzi. Całość zaś bardzo cieszy oko, bo i fajnie czują się w niej roślinki : )

 

Kubek i ja

Położyłam ostatnio nacisk na świadomą obecność w socjalach, a najbardziej upodobałam sobie instagram. Jest to spore okno na potencjalny odbiór tego co oferuję, doszukałam się w tym jakiegoś sensu, więc postanowiłam żywo uczestniczyć w cyber-życiu moich „followersów”. Niniejszym ten wpis to relacja z mojego wakacyjnego wyjazdu sam na sam z ino kubkiem, ponieważ zasługuje on na wpis.

Wybrałam się któregoś pięknego lipcowego dnia na wyjazd, który chodził mi po głowie i chodził. To zupełnie samotny wyjazd w nieznane, bez żadnego „muszę”. Piękny, spokojny czas. Zawitałam w Karkonosze, po których, no nie musiałam przecież chodzić. Zabrałam ze sobą czarkę do kawy, no bo lubię takąż do kawy. I wpadł mi na miejscu do głowy pomysł, że moja czarka może stać się oficjalnie kompanem w tej podróży po szlakach i nowych myślach, które z racji tego, że nie miałam do kogo gadać, kłębiły się w mojej głowie w ilościach przemysłowych.

Pierwszego dnia czarka zaistniała jako bohater chwili w przesłaniach i fotografiach, które udostępniłam czym prędzej światu. Drugiego dnia natomiast, gdy już wyczułam klimat i zaczęłam się fajnie rozkręcać w tej niegroźnej szajbie… czarka upadła mi na chodnik! Kurza morda!! No jakkk!?!

Był to poważny kryzys. No jak..? Przecież zaczęło się tak fajnie.. Miałam duże oczekiwania po tym wyjeździe, nowe pomysły mnożyły się, co ja to z tym moim kubkiem nie będę wyprawiać, gdzie my to się nie pokażemy i w ogóle… a tu w jednej sekundzie świat stanął ewidentnie w miejscu..

I nagle olśnienie.. Mam kubek!! Nie wypakowałam kubka z bagażnika! Jest!! Jest drugi!!
Tak, był w aucie! Nie warto więc zawsze wszystkiego eliminować w celu posprzątania sobie otoczenia. Czym prędzej wyjęłam go dwoma rękoma i od tej pory pilnowałam jak oka w głowie. Ten na szczęście miał ucho, był małą filiżanką nie czarką, więc można było go przywołać do rozsądku o wiele łatwiej. Pochodził z tego samego komletu. Super! Człowiek czasami się popatrz nie spodziewa.. : )

Jeździł więc ze mną wszędzie, pite było wszystko praktycznie, co można było w zasadzie w danej chwili wypić. Kawa w knajpce przelewana była pod stolikiem do własnego, woda z butelki najpierw do kubeczka no i wieczorne winko, to już obowiązkowo.

Fotografowaliśmy się niczym celebryci na każdym rogu. Kubek był w górach, na ognisku, w gustownej knajpce, w pięknym japońskim ogrodzie z muzeum, łaził ze mną po deptaku oraz spędzał długie wieczory przy filmach. Oczywiście obejrzeliśmy Amelię, gdzie on, jako główny fan krasnala, który w filmie również wspaniale podróżował, utożsamił się ze swym bohaterem i nawet tak kazał siebie nazywać..

Po tygodniu naszych niesamowitych przygód zorientowałam się, że nie to było dziwne, że ja do niego gadałam, ale fakt, że on zaczął mi odpowiadać. Pomyślałam: już czas.

Zapakowaliśmy się więc z krasnalem do auta, zabraliśmy resztkę wina na drogę i wróciliśmy z powrotem do domu gaworząc sobie wesoło. W zasadzie nie pamiętam kto prowadził, chyba każde z nas po trochę.

Na miejscu, oprócz ciepła domowego ogniska, powitały nas setki innych kubeczków i misek, ale mój kompan na dobre i na złe, tutaj w tym tłumie, wśród innych, jakoś zamilkł… No cóż, to ponoć dobrze. Zabrałam się więc do dalszej pracy, ale z miłym rozrzewnieniem rozpamiętując wspólne chwile, cichutko obiecałam krasnalowi na uszko, że to nie jedyna nasza wyprawa : ))

 

 

Czarki do herbaty

Pracuję na kole garncarskim od lat, ale wiem, że dobrze jest patrzeć trochę poza horyzont. Od jakiegoś czasu chodziła mi więc po głowie myśl, aby pojechać gdzieś, gdzie jakaś mądra głowa uchyli rąbka swojej osobistej tajemnicy i podpowie jak toczyć jeszcze lepiej. W wyniku nowych znajomości i ciekawego splotu wydarzeń dotarłam z nienacka w Beskid Niski, gdzie sam Mistrz Jurek  Szczepkowski otworzył przed nami swój dom i pracownię i cierpliwie gościł przez ponad tydzień. Uczył nas przy tym tej pięknej sztuki, pokazując każdy etap pracy od samego początku, poprawiając przy tym niedobre nawyki. Praca przebiegała w dość surowych warunkach, w integracji z przyrodą, gdzie pojęcie strefy komfortu nabierało nowego znaczenia odsłaniając fakt, że mamy na prawdę minimalne potrzeby, aby po prostu funkcjonować. I móc przy tym równie fajnie tworzyć.

W otoczeniu dziewiczej przyrody można było odnaleźć prawdziwe skupienie. Wszędzie też było pełno zwierząt, bo to na wsi, począwszy od krowy, konia, poprzez owce, całe stado.. był baran Śrubokręt i kury były, które przybiegały ilekroć wychodziło się z domu i oczywiście psy i koty, a im wolno było wszystko : )  Ciemna strona tej całej fauny to pająki, no ale jakże tak bez pająków..? Pogoda zaiste była majowa, z wyżu gorącego przeszła sobie aż do opadów śniegu.. Taki górski psikus.

Z galerii osobistej naszego Guru można było wyłuskać kilka genialnych smaczków. Na pierwszym miejscu stały oczywiście czajniczki, jednakże do nich szybko dołączyły takie superove talerze, które wyglądały jak kawałki czegoś pogiętego. Po prostu. I jest talerz. Zrobię takie, to zobaczycie. Ale takie genialne mogą mi nie wyjść, to nie zobaczycie. Było też mnóstwo kubków, czarek do herbaty i innych rzeczy całe mnóstwo. Generalnie galeria była i sklepem i inspiracją. Że można. Bo chyba nie ma sensu kopiować, każdy ceramik ma swój styl i cześć.

Jeszcze chciałam zadzieżgnąć do pojęcia Czarka Do Herbaty. No cóż, przez ponad tydzień piłam z czarek do herbaty i herbatę i kawę i wino i piwo. Można. I słuchajcie, to nie jest takie głupie. Jest to naczynie uniwersalne, tyle, że strasznie małe. Więc wykorzystujesz je z powodzeniem do przeróżnych spraw, a to, że dobre się szybko kończy to nic, bo uzupełniasz, najlepiej z czajniczka. I powstaje Rytuał. I jest fajnie. Doprawdy, czerpiąc z mądrości starych kultur odkrywamy siebie kolejny raz inaczej. Ja do tych czarek coś poczułam, jeszcze je tu spotkacie. To przecie młodsza siostra kubeczka : )

Wróciłam więc stamtąd mądrzejsza i szczęśliwsza, a to co przywiozłam to lekcja pokory dla gliny z koła, trochę więcej cierpliwości i teorię w praktyce. No i hałdę własnych prac, gdzie są i miniaturowe czarki (a jak!) i butelki i dzbanki i czajniki i no cóż.. kubki. No bo jak tak bez kubka wrócić..

W domu zastałam ich mnóstwo. Jakieś takie dziwnie duże. Pracę w pracowni zaczęłam więc od serii filiżanek do espresso, aby pogodzić jakoś obie te rzeczywistości..

 

fotki: Artur Rej ; )

Praca własna

Nadarzył się nam taki czas, którego się nie spodziewaliśmy. U mnie w pracowni opustoszało smętnie, więc włączyła się twórcza inwencja, bo akurat ja mam kwarantannę jak malowanie. Praktycznie do pracowni czasami wpuszczam tylko kota.

Inwencja to nowe egzemplarze w postaci kwiatów, na które wzięło mnie jakiś czas temu w ramach propozycji na zajęcia. Kwiaty nie miały być „podróbką” kwiata, bo tego by się nie udało wykonać z klasą, no a efekt płaskiego plastiku mnie nie interesował. Była to raczej inspiracja dziełem natury i pójście na żywioł. Okazuje się że do tego też trzeba mieć chwilę, bo kolejna sesja nie wyszła już tak gładko.. I znowu przekonałam się, że trzeba korzystać z natchnienia, bo sobie hen pójdzie. Na szczęście to co wyłoniło się z pieca w pełni mnie satysfakcjonuje.

Powstał również fajny domek w stylu prowansalskim. Ten ucieszył mnie niezmiernie, bo stanowi po części doniczkę na przydomowy ogródek. Fajnie się w nim dzieje, są schodki i komin z ptaszkiem i tak na prawdę miejsce wewnątrz na bezpieczne palenie świecy czy podgrzewacza. Czyli cała masa atrakcji w jednym. Oczywiście oczyma duszy widzę już spore miasteczko, bo kolejne domy mnożą się w mojej głowie, a jak wiadomo myśl jest już dobrym początkiem osiągnięcia celu. Czuję się więc zobligowana aby podołać wyzwaniu.

No i koło garncarskie, gdzie dzieją się…. (tu werble..)… no nie kubki tylko… MISKI! Tak tak.. miski. Mnóstwo całe, na razie takie nie za małe, cieszą mnie jak szalone, codziennie przybywa ich po kilka i nawet można je powiązać w fajne komplety, bo trzymam się dzielnie jednego fasonu. Niektóre będą poszkliwione tak jak mój pierwszy superkubek, który pociągnął za sobą konsekwencje w postaci całej linii naczyń, gdzie budowane są z czarnej gliny a wykończone są pięknie szkliwem efektowym, a ono jak już wiemy, broni się samo. Reszta prawdopodobnie dostanie szalone kolorki i mnóstwo fikuśnych szczegółów w postaci kwiatków i drobnych akcentów. Będzie śmiesznie.

No i sny o kawiarence… no cóż, tymczasem odkładam moje marzenie już na kolejny sezon, a w to miejsce uzbroję się w sklep internetowy. Na niniejszej stronie dojdzie po prostu jeszcze jedna pozycja, co da mi zajęcie na długie samotne godziny, a całej reszcie ułatwi zakup fajnej miski bez fatygowania się z własnej kanapy. Będzie luksusowo!

A poniżej na osłodę kilka zdjęć z poczynań pracy własnej, o nieokiełznanej tematyce..

Miłego oglądania : )