zielonagora

13 postów

III Mikołajkowy Kiermasz Ceramiczny 4.12.2021 r.

Znów nastała moja ulubiona pora roku, podczas której, niezmiennie, jak co roku cieszę się świętami jak dziecko.

Niniejszym kolejny raz zdecydowałam się na urządzenie kiermaszu w pracowni. Pierwszy, to był kiermasz Eksperymentalny, drugi był kiermaszem Zasadniczym a trzeci, to Kolejny ?…no a za rok, to już będzie chyba Tradycyjny! ?

Zadecydowałam, że w tym roku kiermasz, a zarazem obniżka wszelkich cen o 15%, lejący się strumieniami grzaniec, oraz przemysłowe ilości świeżych ciastek specjalnie dla Was, to opcja jednodniowa. Ale za to jaka! Bedzie to sobota, 4 grudnia, otwarcie pracowni nastąpi o 9.00. Wszystkie prace ceramiczne, które zostały ulepione tutaj w paluszkach, znajdą swoje honorowe miejsce. Można będzie je obejrzeć w zacnym gronie pasujących do siebie krewniaków, co mocno ułatwi Wam trudne decyzje, co z czym zestawić i czy to będzie pasować. Pracowniany taras otrzymał kolejne życie, bowiem tam właściwie powstało jeszcze jedno sympatyczne pomieszczenie z godną ekspozycją prac.

Ale spytacie, co my tu dziśmamy : ) Niezmiennie w rankingu używanych najczęściej ceramicznych przydasiów, na samym czele stoi kubek. Stoi i nikogo się nie boi. Nie chce być inaczej, kawa musi być. Za nim idzie miska, no bo ciastka z czegoś jeść trzeba. A dopiero za nimi cała reszta. Są tutaj niezwyczajne kominki zapachowe, jak i do nich woski sojowe o cudnych zapachach. Klimacik musi być! Podgrzać na wysokim poziomie można sobie również dzbanek z herbatą, lub ulubiony kubek. Uważam, że o tej porze taki podgrzewacz to absolutny must have. (Używam ich od razu po ulepieniu, jeszcze przed wypaleniem!?)

Są również filiżanki do kawki, oraz cokolwiek dziwne czarki. Fani durnych i niecodziennych rozwiązań będą mieli ucztę.  Nie rozpiszę się o tym za dużo, ale ci którzy są na bieżąco z socjalami, mogą się trochę spodziewać. Z resztą, co tu dużo gadać, no zapraszam poobcować sobie z nimi osobiście ?

Zobaczycie tu różne fazy fascynacji zdobienia ceramiki, od suchego minimalizmu w szorstkich strukturach, po błyszczące kokobaroko o szalonych barwach. No cóż, zawsze powtarzam, że się tu świetnie bawię ?

Taki dzień, to po prostu Dzień Otwarty. Przywitam Was na parkingu niezmiennie bukietami kwiatów, bo one żyją cały rok. I nie będę tego dnia zajęta swoją ulubioną pracą, a to prawdziwe święto. Będę tutaj na Was czekać. Opowiem o pracowni i warsztatach, na które możesz się do mnie wybrać. Chętnym przybliżę jak powstają prace, które można będzie tu zobaczyć i oczywiście nabyć. Pokażę Wam fajny, ciekawy świat, w którym tworzę i realizuję swoje twórcze pasje i mam nadzieję, że rozbudzę w Was nie tylko ciekawość ale i chęć do działania.

A wszystko co zakupicie wraz z sympatycznym tego dnia rabatem, zapakuję Wam jak zwykle gratis. Będzie ozdobnie, lub w ekologiczną torbę. I wszyscy będą zadowoleni!

Zapraszam bardzo, bardzo serdecznie!

 

Jesienne w głowie porządki

   Od wczesnych lat dziecinnych doświadczyłam wielu chwil spędzonych w samotności. Nie, żeby mi było źle, tak jakoś wyszło, a wyszło na tyle dobrze, ze najlepiej pracuje mi się samej. Dlatego pracownia na chwilę obecną to ewidentne AG, więc myślę, działam, tworzę ja. Skutkuje to tym, że rozwarstwiam się na różne role, przekomarzając się sama ze sobą na co mamy dziś ochotę, co i jak będziemy lepić, tworzyć, kleić..

   W rezultacie raz kiedyś wybieram się sama ze sobą na urlop, żeby odparować głowę od hałasu pracowni. Urlopy moje charakteryzują się wyjazdem przeważnie ostatnio nad morze, bo tutaj nie ma nic. No bo w listopadzie.

   Morze jesienią, czy wczesną wiosną to tylko i wyłącznie przecież morze. To masa wody, która i tak na przekór moim oczekiwaniom, bo nie wymagam od niej NIC, codziennie się fantastycznie i tak zmienia. Nie uświadczysz tu wtedy za dużo zachodów słońca, czy innych ciekawostek dla oka. Są chmury, czasami siąpi jakaś berbelucha z nieba i ostro zacina wiaterek. Nie ma też i ludzi, a to wartość dodana. Ale morze codziennie jest całkiem inne. Genialne miejsce..

I tak właśnie, ubrana niczym kosmonauta, gapiąc się w horyzont, czyszczę sobie głowę, chłonąc wiatr i zbawienne porcje jodu. Czasami udaje mi się zaczerpnąć namiastkę nirwany podczas nieplanowanej medytacji, wsłuchując się w moje ciało, stwierdzam z ulgą, ze jeszcze cały czas oddycham. Fajne to.

Zatrzymanie chwili jest zbawienne, gdy w duszy gra nieustannie pęd do tworzenia. Jest we mnie jakiś szalony twórca rzeczy niepowtarzalnych, któremu na szczęście zrobiłam miejsce na jego szaleństwo, w postaci mojej pracowni. No bo gdyby nie mógł on tworzyć, to mnie by bolało..

A, że twórca ten mój, nie znosi nicnierobienia, ani fabrycznej ceramiki, zabrałam mu kilka kubków z pracowni, żeby nie umarł z nudów na tym dziwnym cokolwiek, kilkudniowym wypadzie.

Dziś więc, rezygnując z medytacji, żeby nie było, poszliśmy z twórcą i jego nowymi kubkami na spacer po plaży. Kubeczki wyczuwając obiektyw aparatu, rozbiegły się po plaży uśmiechając się zalotnie. Bawiły się przednio a była ich spora gromadka, no bo cała moja torba. Spędziliśmy tam kawał czasu i dzięki temu wszyscy byli zadowoleni.

Po kolejnym więc wyjeździe z cyklu #kubekija, pozostał sympatyczny ślad, a ja czując, że odpoczęłam, mogę wracać spokojnie do domu i pracowni. Niniejszym powoli zakasuję rękawy, zapraszając Was już teraz na kolejny kiermasz w pracowni.

Termin 4 grudnia br, sobota.

Więcej? ..niebawem w kolejnym poście, oraz w aktualnościach na fb i instagramie.

A ja tymczasem wracam do siebie. Wracam bo lubię : )

 

Styczeń

Ciekawy czas ten styczeń. W pracowni panuje jakaś nieuzasadniona dyscyplina, zupełnie nietypowa dla tej właśnie szerokosci geograficznej. Może sprawiły to dni wielkich, głębokich porządków, które zaserwowałam sobie zaraz po świętach, ale to tak głębokich, że strach blady brał.. Uporządkowane i wymieszane zostały wszystkie szkliwa, wykonane świeżutkie próbki, (duma!), bylo i trwa nadal odświeżanie gliny, nastąpił rekonesans co ile jest i czego, a nawet były jakieś odważne wymiatanki zaregałowe zaprzeszłe. No duuma. Oczywiście jest nadal co robić w temacie, ale i tak powiało niezłą świeżością i praca teraz wre jak złoto.

Wspomnieć tu muszę, że poddałam mój piec do wypalania ceramiki, mój poważny, najważniejszy sprzęt w pracowni, gruntownemu remontowi, z wymianą wszystkiego co już było potrzebowalo. Ta operacja sprawiła, że praktycznie mam nowy piec, mocniejszy nawet i pewniejszy. Zaczęłam z tej radości już prawie do niego gadać. Zafundowałam mu też od razu nowe, lepsze miejsce, przesuwajac go do innego pomieszczenia, które działało raczej do tej pory jako magazyn. Teraz to już poważna piecownia, gdzie uwaga(!), stanie niedługo drugi piec!! Pochwalę się, że ten notabene został już zakupiony. Tadaam!

Tak więc pierwszy roboczy dzień w tym roku zaczęłam, już od bladego świtu, mocno pracowicie. Koniecznie musiało się to odbyć na kole, bo ono w wyniku przewalanek ciężkiego sprzętu, również zyskało nowe atelie, tylko do tego celu. Taka praca, w takim komforcie, musiała od razu mocno odwdzięczyć się dobrą energią, bo niedlugi potem załączyłam cały piec, wypchany wielkimi nowymi miskami, cudacznymi podgrzewaczami do kubków, dzbanków i olejków, jakimiś wynalazkami do kawy i w ogóle Bóg wie czym. Teraz czeka mnie szkliwienie tego wszystkiego i kolejny wypał, ale przed tą zabawą jeszcze daje sobie czas na lepienie, bo szkoda tego dzikiego flow, które mnie wciąż roznosi..

Reasumując, z jasnym czołem weszłam w Nowy Rok i poplanowalam już sobie jego pierwszą połowę. Uknułam przy tym kolejny kiermasz na tydzień przed Wielkanocą, gdzie z całych sił chcę przywitać wiosnę. Obiecuję, że będzie mocno kwieciście, kolorowo i radośnie.

I to wszystko mocno napędza mnie do działania, bo styczeń sam w sobie, no cóż, wespół z lutym sprawiają, że mocno marudzę. Ale nie ma co. Korzystam z tego poświątecznego spokoju, cieszą mnie wciąż lampki i skutecznie ciepła herbatka. I niech sobie tak trwa.

Dobrego zdrowego roku!

Wrażenia po kiermaszu

Mikolajkowy Kiermasz Ceramiki w pracowni już za mną. Był to wyjątkowy, bardzo dobrze spędzony dla mnie czas, oraz mam nadzieję przyjemnie i korzystnie dla tych, którzy mnie odwiedzili. Serce mi rośnie jak odwiedzają mnie coraz to nowi ludzie i widzę, że to co sie tutaj wyprawia, nie pozostaje im obojętne. To dla mnie bardzo duża nagroda, radocha i motor do dalszego dzialania. Fajnie jest też porozmawiać, poznać, posłuchać o tym co innym w duszy gra. W innych również drzemie wrażliwy artysta, lubią rękodzieło, sami się podejmują jakiegoś ręcznego dłubania. To ubarwia nam życie, prawda?

A czas na promocję pracowni okazał sie być bardzo łaskawy. Zawitało do pracowni w tym czasie mnóstwo osób, a ja praktycznie sprzedawałam całe dwa dni i jeszcze w niedzielę. Żywiłam się w tym czasie ino winem i ciastkami, czym również szczodrze było częstowane. Pozostały mil zlecenia i szczera chęć współpracy, oraz fakt, ze miejsce odwiedza nadal codziennie po kilka osób i prace wciąż ubywają. Po półkach pracownianych zaczyna hulać wiatr…

Nie potrafię powiedzieć co najbardziej sie sprzedawało. Okazuje sie, że każdy lubi cos innego i po coś innego przychodzi. Kubki owszem, miski, domki, dzwonki, ale i kominki zapachowe. Te ostatnie nie znalazly sie jeszcze w sklepie, ponieważ już ich nie mam. Zareagowałam dość szybko i już stygnie pierwsza partia nowych. Za kilka dni wyskoczą całkiem gotowe, część już jest zamówionych. No oczywiście, że zamierzam je pokazać! Obym zdążyła..

A, i kwiatki. Zostały umieszczone na tarasie, w podświetlonym namiocie, wyeksponowane na stołach w wazonach. Właściwie ze wzgledu na to, że to nie za bardzo TA pora roku, to występowały w formie ciekawostki, że takie są, że będą gdy przyjdzie na nie czas. Ale i tak były kupowane bukietami całymi i już teraz naobiecywały wszystkim wiosnę.

Były też małe drobiazgi, domeczki do powieszenia na choinkę, serducha, oraz.. próba przymiarki do aniołków. No cóż, powszechne jest, że każda pracownia ceramiczna ma jakieś anioły. Szlachetne to i ładne. Tymczasem ja uważam, że jesli tak, to moje aniolki nie mogą być banalne, pospolite i.. tanie, gdzie tu wcale nie myślę teraz o pieniądzach. Mają mieć w sobie jakąś drugą warstwę, głębię, dowcip, dynamikę.. No to podjęłam taką próbę.. Nie, nic nie wyszło na razie z głębi i tych innych rzeczy, pozostał chyba tylko dowcip, bo sama walczyłam, żeby chronić przed nimi małe dzieci..

Piszę o tym i piszę, bo strasznie mnie to wszystko cieszy. Cieszy mnie każda rzecz z mojej pracowni w waszych domach, to radość każdej minuty mojej pracy. To radocha z tego, że coś co sobie wymyśliłam zaistniało i teraz ktoś z tego korzysta i może jest jego ulubionym kubkiem, paterą miską czy ozdobą. To radość z tego, że wszystko to ma coraz wiekszy sens.

Co chyba najważniejsze w tym przydługim wpisie, to moja chęć podziękowania wszystkim, ale to wszystkim, którzy byli ze mną, którzy przyszli, którzy udostępnili informację, ktorzy pomysleli ciepło i którzy sobie to tutaj pokupowali.. Wszystkim, wszystkim wielkie DZIĘKUJĘ. Nie byłoby tej radości bez Waszej reakcji przecież ?

Niniejszym juz teraz przeczuwam kolejny kiermasz, taki na wiosnę. Będą oczywiście kwiatki, marzą mi się kolorowe formy do ciasta i babek, absurdalnie słodko wymalowane. Będą osłonki do doniczek oraz pewnie nadal miski i kubki. Będzie kolorowo i wyjątkowo.

Tymczasem ja jestem i nadal działam. Jeśli tylko potkniecie się o potykacz na chodniku z napisem OTWARTE, to nie zastanawiajcie się. Zapraszam bo jestem. Codziennie 9-17.

?

 

Mikołajkowy Kiermasz Ceramiki 4-5 grudnia

Rok dwadzieścia-dwadzieścia tupta sobie jak gdyby nigdy nic, a pozostawiając po sobie niezły kocioł. Odczuli to chyba wszyscy, ale to już wiemy. Moje garnki w pracowni również są zawiedzione, bo miały pojechać na wycieczkę do Wrocławia, do Dużego Miasta, miały poznać nowych właścicieli i zacząć żyć nowym pięknym życiem. (Chodzi o targi, no nic z tych rzeczy się nie odbyło) Siedzą tu nadal jak te zwierzaki w schronisku, smutno patrzą w okno i obserwują jak mnożą się nowe, przybywają, pączkują, a nowym trzeba ustąpić miejsca. W końcu wspólnie gromkim chórem rozległ się okrzyk Basta! Robimy imprezę! Będzie Kiermasz!!

Dostałam rolę zorganizowania ciastek i skombinowania wina. Oczywiście musi to być grzaniec, bo na kiermaszach świątecznych jest zawsze grzaniec. Nabyłam więc drogą kupna Warnik (!) i stałam się posiadaczką fajnego wynalazku. No przecież przyda się na co dzień.. Następnie ograbiłam najbliższą Biedronkę z masła, bo masło musi być. Ciastka to przecież cenne źródło węglowodanów prostych! A ich wielka moc polega na tym, że są pyszne, a to dobrze wpływa na ducha, poczujemy więc wyjątkowy klimat, jakie niosą święta, będą światełka, muzyka, zatrzymasz się na chwilkę.. Poza tym wyjdziesz z upominkiem, bo dla każdego będzie coś pociesznego..

Poza ty można będzie zobaczyć, dotknąć i przymierzyć każdą z prac, która tu powstała. Co mamy? Kubki mamy. Ale aleee! Już nie tylko! Zarzekałam się jeszcze nie dawno, że kubek, kubek, bo super jest. No więc nie ma nic bardziej pewnego w życiu niż zmiany. Polubiłam koło garncarskie i regularne michy. Polubiłam skrobanie po szamotowej glinie i te domy stare i spękane. Doniczki, chodzą za mną strasznie, ale jeszcze z nimi to chwila. Kwiaty. Super temat, relaks na pełnej petardzie, żadnych reguł i zasad. Jeszcze szukam aniołów. Ale to przede mną.

Sam kiermasz zaczyna się od płotu, który jest długi no to info wyszło długie : ) Nie idzie przegapić. Potem parking, który jest dla Was, ale już tu się dzieje. Pracownia będzie wykorzystana na ekspozycję wszelkich tematów, jest kilka zegarów nawet, domki-świeczniki, serca, filiżanki, miski, podstawki, kwiatki, gwiazdki, kubki, filiżanki, miski… kubki, miski, filiżanki… Jest też taras bezpośrednio za pracownią, tu będzie namiot ze stołami, gdzie również będą prace. No i co, będzie pachniało i grało.

A. Jeszcze mam bony podarunkowe. To dla tych, którzy nie będą wiedzieli co kupić cioci. Ciocia z takim bonem może przyjść kiedy zechce i sama wybierze co jej się podoba. Bon mogę wypisać na dowolną kwotę. Ciocia również może wykorzystać taki bon na zajęcia ceramiczne, lub indywidualne warsztaty toczenia na kole garncarskim, jeśli okaże się, że ma duch wojownika. A co! Bony w tych dniach to również kwota pomniejszona o 15%, więc okazja szersza niż myślimy.

Polecam więc serdecznie odwiedzić to królestwo kreatywności, zapraszam wszystkich gorąco i namolnie, bo naprawdę sądzę że warto. I co, no do zobaczenia! Mikołajkowo, piernikowo, kolendowo i bardzo bardzo ciepło!

4 grudnia – piątek, w godzinach od 9.00 – 18.00, lub ostatniego klienta  : )
5 grudnia, sobota, ciąg dalszy od 9.00 – 14.00.

 

 

Ceramiczny kwiat

Dopadła mnie twórczość radosna, relaksująca dla mnie, dająca mi dużo dobrej energii. To nieduże formy ceramiczne przemawiające w rezultacie jako kwiat. Kwiat zawsze cieszy, wprowadza w dobry nastrój, koloruje nam monotonię codzienności. Nie bardzo znam się na nich, więc nie udaję, że wiem więcej niż wiem. Nie ośmielam się ich nazywać, aby nie obrazić Natury. Powstają prawie, że same, wyskakują spod dłoni jeden za drugim. Nie wymagają poprawy, choć nigdy nie są idealne. Decyzja o tym, że kwiatek jest skończony zapada błyskawicznie i intuicyjnie. Czasem wychodzą tak, czasem inaczej. W piecu zawsze się zmieszczą, są pokorne i zgodne. Nie pozwalają mi się martwić, że krzywo czy nie tak. Wypływają z potrzeby chwili, jak chcą to wychodzą tak, a jak w duchu ciężko to nie pchają się na świat. Wychodzą mi tylko wtedy gdy jestem radosna. Fajnie mi z nimi.

Potem zaludniają mi wszystkie wazony, powtykałam je w małe doniczki z domową zielenią, czasem zaczynam dzień w pracowni od spontanicznej wiązanki. Schodziłam las po gałązki i patyki, mam w co je ubierać. Przydają mi się kawałki płótna szarego, juty i sznurka. Jak ma być elegancko, wyjmuję rafię.
Kwiatki usadzam na prostych drewnianych patykach, a te drobniejsze na kolorowych drucikach. Można wybierać, czy mają iść w zielone doniczki czy w suche bukiety. Te ostatnie dobrze wyglądają na surowym lub białym drucie.

Część z nich już umieściłam w sklepie. To te na druciku. Ogarnę zaraz kartoniki i wyślę Wam też te długie, piękne i duże. W piecu stygną surowe kwiatki, czekają na szkliwo. Mam wielkie plany już na poniedziałek. Piec nie odpoczywa niestety, no nie wypada mu przy moim twórczym adehde.

Komu więc już przekwitło w ogródku, to zapraszam serdecznie. Żaden z nich się już nie powtórzy..

 

#zielonaceramika

Do tej pory broniłam stanowiska, iż kubek jest to ten jedyny, mój i będę nad nim pracować dozgonnie. Bo jest najlepszy, najbardziej funkcjonalny i posiada wielki potencjał artystyczny.
Tak. To wszystko prawda.
Tworzyłam je więc na potęgę, no każdy fason i pojemność świata. Toczyłam na kole garncarskim, lepiłam z plastrów gliny, wylewałam w formie oraz klepałam je w dłoniach. Cztery techniki z których każdy z nich dostawał różne szkliwo, inne ucho, doklejałam im kwiatki i guziki, odciskałam faktury, drapałam i klepałam. Każdy z nich jest dopracowany i porządnie wypalony. Mnożyły się jak świnki morskie i wypełniły wszystkie półki w pracowni niemal po same brzegi
I myślałam, że tak zostanie już do końca, ale któregoś dnia odczułam głód. Bo w sumie czemu tylko kubek?

Nadszedł czas na nowe spojrzenie i pomyślałam ciepło znów o domkach. Ja je lubię a one mnie, więc znów zaczęły mnie sympatycznie prześladować. A że nie chcę tworzyć rzeczy zbędnych, to dążę do funkcjonalności. I tu się zaczęło nowe. W domek wsadzimy roślinkę, w okienka świeczuszkę, a w kominie będzie pachniało. Nazwałam je #zielonaceramika. I tak zostało, bo pierwsza myśl najlepsza.

Są więc małe skromne parterówki , które zamiast dachu mają mały ogród botaniczny, poprzez niewielkie budyneczki z ogródkiem, aż po wyższe domy ze spadzistym dachem, ceramicznym drzewem i dwoma zielonymi tarasami. Przy każdym z nich świetnie się bawię i nie potrafię stworzyć kopii poprzedniego, więc szczerze radzę, jak się podoba to kupuj człowieku bo to taki jedyny i więcej nie będzie..

Wypalona glina to zdrowy, przyjazny materiał. Sprawdził się przy naczyniach, formach do pieczenia, dekoracjach. Chroni, dźwięczy, zdobi, emituje dobrą energię. Słowem rządzi. Całość zaś bardzo cieszy oko, bo i fajnie czują się w niej roślinki : )

 

Kubek i ja

Położyłam ostatnio nacisk na świadomą obecność w socjalach, a najbardziej upodobałam sobie instagram. Jest to spore okno na potencjalny odbiór tego co oferuję, doszukałam się w tym jakiegoś sensu, więc postanowiłam żywo uczestniczyć w cyber-życiu moich „followersów”. Niniejszym ten wpis to relacja z mojego wakacyjnego wyjazdu sam na sam z ino kubkiem, ponieważ zasługuje on na wpis.

Wybrałam się któregoś pięknego lipcowego dnia na wyjazd, który chodził mi po głowie i chodził. To zupełnie samotny wyjazd w nieznane, bez żadnego „muszę”. Piękny, spokojny czas. Zawitałam w Karkonosze, po których, no nie musiałam przecież chodzić. Zabrałam ze sobą czarkę do kawy, no bo lubię takąż do kawy. I wpadł mi na miejscu do głowy pomysł, że moja czarka może stać się oficjalnie kompanem w tej podróży po szlakach i nowych myślach, które z racji tego, że nie miałam do kogo gadać, kłębiły się w mojej głowie w ilościach przemysłowych.

Pierwszego dnia czarka zaistniała jako bohater chwili w przesłaniach i fotografiach, które udostępniłam czym prędzej światu. Drugiego dnia natomiast, gdy już wyczułam klimat i zaczęłam się fajnie rozkręcać w tej niegroźnej szajbie… czarka upadła mi na chodnik! Kurza morda!! No jakkk!?!

Był to poważny kryzys. No jak..? Przecież zaczęło się tak fajnie.. Miałam duże oczekiwania po tym wyjeździe, nowe pomysły mnożyły się, co ja to z tym moim kubkiem nie będę wyprawiać, gdzie my to się nie pokażemy i w ogóle… a tu w jednej sekundzie świat stanął ewidentnie w miejscu..

I nagle olśnienie.. Mam kubek!! Nie wypakowałam kubka z bagażnika! Jest!! Jest drugi!!
Tak, był w aucie! Nie warto więc zawsze wszystkiego eliminować w celu posprzątania sobie otoczenia. Czym prędzej wyjęłam go dwoma rękoma i od tej pory pilnowałam jak oka w głowie. Ten na szczęście miał ucho, był małą filiżanką nie czarką, więc można było go przywołać do rozsądku o wiele łatwiej. Pochodził z tego samego komletu. Super! Człowiek czasami się popatrz nie spodziewa.. : )

Jeździł więc ze mną wszędzie, pite było wszystko praktycznie, co można było w zasadzie w danej chwili wypić. Kawa w knajpce przelewana była pod stolikiem do własnego, woda z butelki najpierw do kubeczka no i wieczorne winko, to już obowiązkowo.

Fotografowaliśmy się niczym celebryci na każdym rogu. Kubek był w górach, na ognisku, w gustownej knajpce, w pięknym japońskim ogrodzie z muzeum, łaził ze mną po deptaku oraz spędzał długie wieczory przy filmach. Oczywiście obejrzeliśmy Amelię, gdzie on, jako główny fan krasnala, który w filmie również wspaniale podróżował, utożsamił się ze swym bohaterem i nawet tak kazał siebie nazywać..

Po tygodniu naszych niesamowitych przygód zorientowałam się, że nie to było dziwne, że ja do niego gadałam, ale fakt, że on zaczął mi odpowiadać. Pomyślałam: już czas.

Zapakowaliśmy się więc z krasnalem do auta, zabraliśmy resztkę wina na drogę i wróciliśmy z powrotem do domu gaworząc sobie wesoło. W zasadzie nie pamiętam kto prowadził, chyba każde z nas po trochę.

Na miejscu, oprócz ciepła domowego ogniska, powitały nas setki innych kubeczków i misek, ale mój kompan na dobre i na złe, tutaj w tym tłumie, wśród innych, jakoś zamilkł… No cóż, to ponoć dobrze. Zabrałam się więc do dalszej pracy, ale z miłym rozrzewnieniem rozpamiętując wspólne chwile, cichutko obiecałam krasnalowi na uszko, że to nie jedyna nasza wyprawa : ))

 

 

Praca własna

Nadarzył się nam taki czas, którego się nie spodziewaliśmy. U mnie w pracowni opustoszało smętnie, więc włączyła się twórcza inwencja, bo akurat ja mam kwarantannę jak malowanie. Praktycznie do pracowni czasami wpuszczam tylko kota.

Inwencja to nowe egzemplarze w postaci kwiatów, na które wzięło mnie jakiś czas temu w ramach propozycji na zajęcia. Kwiaty nie miały być „podróbką” kwiata, bo tego by się nie udało wykonać z klasą, no a efekt płaskiego plastiku mnie nie interesował. Była to raczej inspiracja dziełem natury i pójście na żywioł. Okazuje się że do tego też trzeba mieć chwilę, bo kolejna sesja nie wyszła już tak gładko.. I znowu przekonałam się, że trzeba korzystać z natchnienia, bo sobie hen pójdzie. Na szczęście to co wyłoniło się z pieca w pełni mnie satysfakcjonuje.

Powstał również fajny domek w stylu prowansalskim. Ten ucieszył mnie niezmiernie, bo stanowi po części doniczkę na przydomowy ogródek. Fajnie się w nim dzieje, są schodki i komin z ptaszkiem i tak na prawdę miejsce wewnątrz na bezpieczne palenie świecy czy podgrzewacza. Czyli cała masa atrakcji w jednym. Oczywiście oczyma duszy widzę już spore miasteczko, bo kolejne domy mnożą się w mojej głowie, a jak wiadomo myśl jest już dobrym początkiem osiągnięcia celu. Czuję się więc zobligowana aby podołać wyzwaniu.

No i koło garncarskie, gdzie dzieją się…. (tu werble..)… no nie kubki tylko… MISKI! Tak tak.. miski. Mnóstwo całe, na razie takie nie za małe, cieszą mnie jak szalone, codziennie przybywa ich po kilka i nawet można je powiązać w fajne komplety, bo trzymam się dzielnie jednego fasonu. Niektóre będą poszkliwione tak jak mój pierwszy superkubek, który pociągnął za sobą konsekwencje w postaci całej linii naczyń, gdzie budowane są z czarnej gliny a wykończone są pięknie szkliwem efektowym, a ono jak już wiemy, broni się samo. Reszta prawdopodobnie dostanie szalone kolorki i mnóstwo fikuśnych szczegółów w postaci kwiatków i drobnych akcentów. Będzie śmiesznie.

No i sny o kawiarence… no cóż, tymczasem odkładam moje marzenie już na kolejny sezon, a w to miejsce uzbroję się w sklep internetowy. Na niniejszej stronie dojdzie po prostu jeszcze jedna pozycja, co da mi zajęcie na długie samotne godziny, a całej reszcie ułatwi zakup fajnej miski bez fatygowania się z własnej kanapy. Będzie luksusowo!

A poniżej na osłodę kilka zdjęć z poczynań pracy własnej, o nieokiełznanej tematyce..

Miłego oglądania : )

O pewnym kubku

Niektóre wynalazki wynajdują się same, to taka tajemna strefa w życiu, gdzie akurat rządzi przypadek. No i mnie również spadło przysłowiowe jabłko na głowę. Gdy to się wydarzyło, wtedy rozstąpiły się chmury, pojawiły się świetliste promienie i zaśpiewali pięknie anieli.. 
Bo..
Któryś z wypałów okazał się wypałem nad wypały! Mimo, że z całego pieca tylko jeden kubek był tym, na którego naprawdę warto było zwrócić uwagę, to i tak wydarzenie jest niezaprzeczalnie wyjątkowe. Na szczęście jest możliwe do powtórzenia, a to w tej branży rarytas..

Zachwycił mnie tutaj efekt sprawczy wysokiej temperatury. Reakcje chemiczne w takich warunkach to już działanie sił wyższych, na co już ja tutaj nie mam wpływu. Wszystko co mogłam zrobić, zrobiłam wcześniej; wypracowałam sobie na kole fajny kształt, dokleiłam czadowe ucho i zadbałam o cały szlif, a następnie porządne poszkliwienie. Potem wpakowałam wszystko do pieca, no a tam się po prostu dalej samo dzieje.

Połączenie mojej ulubionej czarnej gliny i szkliwa, które ogólnie jest moim faworytem, tzw Biały Efekt, oddało po wypale genialną symfonię smaku dla co wrażliwszych zmysłów. Pojawiły się na powierzchni piękne barwy, odcienie beżów, brązów i błękitów, a te zyskały na tej pracy własne życie! Skąd tyle kolorów, skąd te barwne przejścia, skąd w ogóle połysk przy matowym szkliwie..? ratunku….
Ceramiko, nie znudzisz ty mi się za szybko!
: )

No i kiepska wiadomość jest taka, że zrobiłam temu kubku tylko jedną fotkę. Od razu został zarezerwowany i przechwycony, co oczywiście cieszy. Reakcja moja była więc natychmiastowa; z miejsca wykonano kolejne, szybko wypalono i już kolejka czeka na miejscówkę w piecu. No jednak można, no..

A poniżej to jedyne właśnie zdjęcie. Co tu więcej gadać..