Dopadła mnie twórczość radosna, relaksująca dla mnie, dająca mi dużo dobrej energii. To nieduże formy ceramiczne przemawiające w rezultacie jako kwiat. Kwiat zawsze cieszy, wprowadza w dobry nastrój, koloruje nam monotonię codzienności. Nie bardzo znam się na nich, więc nie udaję, że wiem więcej niż wiem. Nie ośmielam się ich nazywać, aby nie obrazić Natury. Powstają prawie, że same, wyskakują spod dłoni jeden za drugim. Nie wymagają poprawy, choć nigdy nie są idealne. Decyzja o tym, że kwiatek jest skończony zapada błyskawicznie i intuicyjnie. Czasem wychodzą tak, czasem inaczej. W piecu zawsze się zmieszczą, są pokorne i zgodne. Nie pozwalają mi się martwić, że krzywo czy nie tak. Wypływają z potrzeby chwili, jak chcą to wychodzą tak, a jak w duchu ciężko to nie pchają się na świat. Wychodzą mi tylko wtedy gdy jestem radosna. Fajnie mi z nimi.
Potem zaludniają mi wszystkie wazony, powtykałam je w małe doniczki z domową zielenią, czasem zaczynam dzień w pracowni od spontanicznej wiązanki. Schodziłam las po gałązki i patyki, mam w co je ubierać. Przydają mi się kawałki płótna szarego, juty i sznurka. Jak ma być elegancko, wyjmuję rafię.
Kwiatki usadzam na prostych drewnianych patykach, a te drobniejsze na kolorowych drucikach. Można wybierać, czy mają iść w zielone doniczki czy w suche bukiety. Te ostatnie dobrze wyglądają na surowym lub białym drucie.
Część z nich już umieściłam w sklepie. To te na druciku. Ogarnę zaraz kartoniki i wyślę Wam też te długie, piękne i duże. W piecu stygną surowe kwiatki, czekają na szkliwo. Mam wielkie plany już na poniedziałek. Piec nie odpoczywa niestety, no nie wypada mu przy moim twórczym adehde.
Komu więc już przekwitło w ogródku, to zapraszam serdecznie. Żaden z nich się już nie powtórzy..