Położyłam ostatnio nacisk na świadomą obecność w socjalach, a najbardziej upodobałam sobie instagram. Jest to spore okno na potencjalny odbiór tego co oferuję, doszukałam się w tym jakiegoś sensu, więc postanowiłam żywo uczestniczyć w cyber-życiu moich „followersów”. Niniejszym ten wpis to relacja z mojego wakacyjnego wyjazdu sam na sam z ino kubkiem, ponieważ zasługuje on na wpis.
Wybrałam się któregoś pięknego lipcowego dnia na wyjazd, który chodził mi po głowie i chodził. To zupełnie samotny wyjazd w nieznane, bez żadnego „muszę”. Piękny, spokojny czas. Zawitałam w Karkonosze, po których, no nie musiałam przecież chodzić. Zabrałam ze sobą czarkę do kawy, no bo lubię takąż do kawy. I wpadł mi na miejscu do głowy pomysł, że moja czarka może stać się oficjalnie kompanem w tej podróży po szlakach i nowych myślach, które z racji tego, że nie miałam do kogo gadać, kłębiły się w mojej głowie w ilościach przemysłowych.
Pierwszego dnia czarka zaistniała jako bohater chwili w przesłaniach i fotografiach, które udostępniłam czym prędzej światu. Drugiego dnia natomiast, gdy już wyczułam klimat i zaczęłam się fajnie rozkręcać w tej niegroźnej szajbie… czarka upadła mi na chodnik! Kurza morda!! No jakkk!?!
Był to poważny kryzys. No jak..? Przecież zaczęło się tak fajnie.. Miałam duże oczekiwania po tym wyjeździe, nowe pomysły mnożyły się, co ja to z tym moim kubkiem nie będę wyprawiać, gdzie my to się nie pokażemy i w ogóle… a tu w jednej sekundzie świat stanął ewidentnie w miejscu..
I nagle olśnienie.. Mam kubek!! Nie wypakowałam kubka z bagażnika! Jest!! Jest drugi!!
Tak, był w aucie! Nie warto więc zawsze wszystkiego eliminować w celu posprzątania sobie otoczenia. Czym prędzej wyjęłam go dwoma rękoma i od tej pory pilnowałam jak oka w głowie. Ten na szczęście miał ucho, był małą filiżanką nie czarką, więc można było go przywołać do rozsądku o wiele łatwiej. Pochodził z tego samego komletu. Super! Człowiek czasami się popatrz nie spodziewa.. : )
Jeździł więc ze mną wszędzie, pite było wszystko praktycznie, co można było w zasadzie w danej chwili wypić. Kawa w knajpce przelewana była pod stolikiem do własnego, woda z butelki najpierw do kubeczka no i wieczorne winko, to już obowiązkowo.
Fotografowaliśmy się niczym celebryci na każdym rogu. Kubek był w górach, na ognisku, w gustownej knajpce, w pięknym japońskim ogrodzie z muzeum, łaził ze mną po deptaku oraz spędzał długie wieczory przy filmach. Oczywiście obejrzeliśmy Amelię, gdzie on, jako główny fan krasnala, który w filmie również wspaniale podróżował, utożsamił się ze swym bohaterem i nawet tak kazał siebie nazywać..
Po tygodniu naszych niesamowitych przygód zorientowałam się, że nie to było dziwne, że ja do niego gadałam, ale fakt, że on zaczął mi odpowiadać. Pomyślałam: już czas.
Zapakowaliśmy się więc z krasnalem do auta, zabraliśmy resztkę wina na drogę i wróciliśmy z powrotem do domu gaworząc sobie wesoło. W zasadzie nie pamiętam kto prowadził, chyba każde z nas po trochę.
Na miejscu, oprócz ciepła domowego ogniska, powitały nas setki innych kubeczków i misek, ale mój kompan na dobre i na złe, tutaj w tym tłumie, wśród innych, jakoś zamilkł… No cóż, to ponoć dobrze. Zabrałam się więc do dalszej pracy, ale z miłym rozrzewnieniem rozpamiętując wspólne chwile, cichutko obiecałam krasnalowi na uszko, że to nie jedyna nasza wyprawa : ))