Pracuję na kole garncarskim od lat, ale wiem, że dobrze jest patrzeć trochę poza horyzont. Od jakiegoś czasu chodziła mi więc po głowie myśl, aby pojechać gdzieś, gdzie jakaś mądra głowa uchyli rąbka swojej osobistej tajemnicy i podpowie jak toczyć jeszcze lepiej. W wyniku nowych znajomości i ciekawego splotu wydarzeń dotarłam z nienacka w Beskid Niski, gdzie sam Mistrz Jurek Szczepkowski otworzył przed nami swój dom i pracownię i cierpliwie gościł przez ponad tydzień. Uczył nas przy tym tej pięknej sztuki, pokazując każdy etap pracy od samego początku, poprawiając przy tym niedobre nawyki. Praca przebiegała w dość surowych warunkach, w integracji z przyrodą, gdzie pojęcie strefy komfortu nabierało nowego znaczenia odsłaniając fakt, że mamy na prawdę minimalne potrzeby, aby po prostu funkcjonować. I móc przy tym równie fajnie tworzyć.
W otoczeniu dziewiczej przyrody można było odnaleźć prawdziwe skupienie. Wszędzie też było pełno zwierząt, bo to na wsi, począwszy od krowy, konia, poprzez owce, całe stado.. był baran Śrubokręt i kury były, które przybiegały ilekroć wychodziło się z domu i oczywiście psy i koty, a im wolno było wszystko : ) Ciemna strona tej całej fauny to pająki, no ale jakże tak bez pająków..? Pogoda zaiste była majowa, z wyżu gorącego przeszła sobie aż do opadów śniegu.. Taki górski psikus.
Z galerii osobistej naszego Guru można było wyłuskać kilka genialnych smaczków. Na pierwszym miejscu stały oczywiście czajniczki, jednakże do nich szybko dołączyły takie superove talerze, które wyglądały jak kawałki czegoś pogiętego. Po prostu. I jest talerz. Zrobię takie, to zobaczycie. Ale takie genialne mogą mi nie wyjść, to nie zobaczycie. Było też mnóstwo kubków, czarek do herbaty i innych rzeczy całe mnóstwo. Generalnie galeria była i sklepem i inspiracją. Że można. Bo chyba nie ma sensu kopiować, każdy ceramik ma swój styl i cześć.
Jeszcze chciałam zadzieżgnąć do pojęcia Czarka Do Herbaty. No cóż, przez ponad tydzień piłam z czarek do herbaty i herbatę i kawę i wino i piwo. Można. I słuchajcie, to nie jest takie głupie. Jest to naczynie uniwersalne, tyle, że strasznie małe. Więc wykorzystujesz je z powodzeniem do przeróżnych spraw, a to, że dobre się szybko kończy to nic, bo uzupełniasz, najlepiej z czajniczka. I powstaje Rytuał. I jest fajnie. Doprawdy, czerpiąc z mądrości starych kultur odkrywamy siebie kolejny raz inaczej. Ja do tych czarek coś poczułam, jeszcze je tu spotkacie. To przecie młodsza siostra kubeczka : )
Wróciłam więc stamtąd mądrzejsza i szczęśliwsza, a to co przywiozłam to lekcja pokory dla gliny z koła, trochę więcej cierpliwości i teorię w praktyce. No i hałdę własnych prac, gdzie są i miniaturowe czarki (a jak!) i butelki i dzbanki i czajniki i no cóż.. kubki. No bo jak tak bez kubka wrócić..
W domu zastałam ich mnóstwo. Jakieś takie dziwnie duże. Pracę w pracowni zaczęłam więc od serii filiżanek do espresso, aby pogodzić jakoś obie te rzeczywistości..
fotki: Artur Rej ; )